Urlop na Śląsku

Wyjazd urlopowy jednak doszedł do skutku, jakoś przezwyciężyłam strach, spakowałam nas uwzględniając miejsce w które jechaliśmy i to że pogoda może się zmieniać. Jak zwykle, a może trochę mocniej niż zwykle, w pierwszy dzień podróży ból głowy, bo noc przedwyjazdowa nieprzespana z emocji. Tak obserwuję, że po udrze podróż jest dla mnie wyjątkowo dużym przeżyciem, nawet do tego stopnia, że najchętniej zrezygnowałabym z każdego takiego wyjazdu jak tchórz, nawet w ostatniej chwili. Powstrzymuje mnie przed tym fakt, że mąż zawsze cieszy się na każdy wspólny wyjazd i bardzo dokładnie się do niego przygotowuje. Tym razem naprawdę w ostatniej chwili pytał mnie kilkakrotnie czy naprawdę chcę jechać i zaledwie 2 dni przed wyjazdem załatwił noclegi jak najbliżej miejsc trasy, którą wybrał.

A ja od rana z bólem głowy, podenerwowana, zalękniona i starałam się się tego nie okazywać, aby nie robić mężowi przykrości. Ponadto jest coś takiego we mnie i to nie zmieniło się tak bardzo po udarze, że nadal lubię wyzwania, adrenalinę i często działam pod wpływem impulsu nawet czasem ponad moje możliwości. To tak jak z wchodzeniem na różne wieże, gdzie jest potem problem z zejściem, bo lęk wysokości miałam zawsze, a teraz po udrze się nasilił. Tym razem wchodziłam na wieże, tylko tam gdzie oceniałam, że po pierwsze dam radę wejść, po drugie, że zejdę bez lęku ni nadmiernych emocji. Przyznam się jednak, że tak zupełnie bez lęku to tym razem nie udało się ani razu, w żadnym miejscu, na szczęście ta adrenalina nie pogorszył mojego samopoczucia, a raczej poprawiała je, bo czułam dumę, że dałam radę, że mimo udaru (jeszcze nie minął rok), jakoś daję radę poczucie, że zobaczyłam różne cudowne miejsca historyczne, geograficzne, regionalne, to tylko poprawia poczucie własnej wartości. Nie udało mi się wejść na szczyt Ostrzycy, zabrakło mi kilkadziesiąt m, ale to ja sama zdecydowałam, że nie wejdę, bo po prostu nawet podejść pod górę (na wysokość 500 m. n. p morza), bo dopadła mnie hiperwentylacja. Tym razem zrezygnowałam bardzo blisko przed osiągnięciem celu, czyli nie dałam rady iść dalej, zostałam i poczekałam na męża, nie miałam ambicji, aby za wszelką cenę osiągnąć cel, nauczyłam się odpuszczać. Już wiedziałam, że uda się to tylko pod warunkiem, że będę dużo odpoczywać i bardzo powoli pokonywać wyznaczoną trasę. Ta wiedza pozwoliła mi na pokonanie zaplanowanych tras zwiedzania i z pełnym sukcesem, w takim zakresie jak dałam radę, oczywiście. Ponieważ było to zwiedzanie zamków i krajobrazów dolnego śląska, to nie wchodziłam na wszystkie wieże w Zamku Grodziec, Bolczów czy Chojnik ale ważne, że je widziałam i ze weszłam tam i zeszłam w swoim tempie. Jestem bardzo zmęczona po tym wyjedzie, ale i bardzo szczęśliwa, że tyle mi się udało zobaczyć, zdobyć te poszczególne „szczyty”. Te osiągnięcia i zdobycze są dla mnie szczególnie cenne teraz, w niespełna rok po udarze.

Ruiny zamku Bolczów