Jestem powolna we wszystkich czynnościach, męczę się paroma zrobionymi krokami, po każdej czynności w kuchni i w domu odpoczywam i to mnie dołuje i denerwuje, nie mogę siebie jeszcze takiej zaakceptować. Porównuję do siebie sprzed udaru – żywego srebra, jeszcze się ze sobą nie zaprzyjaźniłam. Jest we mnie dużo walki wewnętrznej, biję się z myślami, dużo niepokoju i lęku, co tłamsi moją ochotę do życia.
Równo miesiąc po udarze, jest wieczór, troszkę leżę i odpoczywam, wstaję, zmieniam pozycję ciała. Nagle ból silny głowy, drętwieją mi tym razem prawe kończyny, ma z kładzie mnie wygodnie na łózko, otwiera okno (jest duszno), czekamy trochę, leżę nieruchomo, staram się wyciszyć, jesteśmy gotowi, że jak nie minie to na pewno pojedziemy do szpitala, objawy ustępują po ok 20-30 min.
Zapisuję to – powiem lekarzowi na wizycie. Ciągle kontroluję ciśnienie, jeszcze czekam na holter.
W nocy śpię coraz gorzej, coraz krócej, myśli w nocy piętrzą się w głowie aż czuję się, że jest za mała, za ciasna, nastrój jest nieciekawy.