Był bardzo trudny tydzień na każdej płaszczyźnie mojego życia, czuję się po nim jakbym przerzuciła tony węgla do piwnicy. Jestem bardzo, bardzo zmęczona, bo i w pracy były ciągle nowe zadania i po pracy sporo wizyt u lekarzy, rehabilitacja i wieczorem w domu.
Przygotowywałam się z ogromnymi oporami do kolejnej terapii u psychologa. Jakoś bez przekonania zabierałam się do pracy własnej z książką, która jest elementem mojej terapii. Poczułam taką niechęć do pracy nad sobą, do czytania tej książki, bo konieczne było spojrzenie w siebie, do swojego wnętrza. Byłam tak bardzo zmęczona, że codziennie po przeczytaniu strony książki zasypiałam. Nawet sobie tłumaczyłam, że nie mam siły na tę formę terapii, bo nie jestem w stanie przeczytać i przepracować ani jednego problemu z książki. Pojawił się strach, taki napad lęku, że terapeuta powie mi coś, rozliczy mnie z tego.
Nawet w mojej głowie pojawiał się pomysł aby odwołać terapię, aby zaszyć się pod kocyk i przeleżeć w domu, w bezpiecznym miejscu ten czas. Zwłaszcza, że każdego z kolejnych w tym tygodniu dni doświadcza jakichś nieznanych mi trudności. Jakieś zadanie w pracy „ na wczoraj”, które jak zawsze, a może mocniej obecnie powoduje u mnie najpierw „paraliż”, strach, że nie dam rady, nie potrafię, bo presja czasu tak nam nie działa, przynajmniej na początku. Dopiero jak trochę ochłonę, jak zaczynam temat, jak opanowuję jego tematykę, powoli strach puszcza i zamienia się w twórcze myślenie, działanie. Tak było i kiedyś przed udarem, niestety teraz jest bardziej nasilone, trudniej mi sobie z tym strachem poradzić, dłużej go oswajam.
Zauważyłam też u siebie tym tygodniu niepokojący objaw, że po zdenerwowaniu się nagle poczułam drętwienie obydwu kończyn połączone z silnym bólem głowy po lewej stronie z przodu i z tyłu głowy na przemian, takie pulsujące bóle głowy. Na szczęście siedziałam na krześle, nie ruszałam się z tego krzesła, postanowiłam przeczekać te niepokojące objawy – udało się. Trwało to kilka minut, ale nie uległam panice, nie wstałam z krzesła, nie upadłam. Mimo zdenerwowania na początku, mimo strachu, w miarę spokojnie przeczekałam ten incydent na siedząco.
Za 2 dni miałam terapię i jednak poszłam na nią, niewiele przygotowana z zadanej książki, ale spokojnie, usłyszałam, że terapeuta nie jest rozliczający, że robię wszystko dla siebie i w takim tempie na jakie mnie stać, ale powinnam z tej formy terapii też czerpać jak najwięcej, bo to pozwoli mi szybciej opanować swoje problemy i terapia będzie skuteczniejsza.
Opowiedziałam psychologowi, o moim incydencie neurologicznym, ale on nie jest pewny czy to jest na tle neurologicznym prosi o konsultację neurologa, zastanawia się czy nie jest to napad lęku i taka reakcja. To się niebawem wyjaśni, bo muszę wybrać się do neurologa i poradzić się również w tej kwestii, aby zrozumieć co się ze mną dzieje.
Mam w tym miesiącu jeszcze jedną terapię i kilka wizyt u lekarzy specjalistów, między innymi kolejna w poradni nadciśnienia tętniczego oraz rezonans. Nie jest mi łatwo godzić to wszystko z pracą oraz z odpoczynkiem, ale niestety muszę to wszystko pogodzić.
Wrócę jeszcze do moich dziwnych odczuć w tym tygodniu, jakaś nadwrażliwość na zdecydowany ton mojego męża zdarzyło się to dwa razy. Nie było przez niego zamierzone, a ja zareagowałam płaczem, zdrętwieniem, przerażeniem, to jest dla nas obojga niezrozumiałe i obydwoje się tego wystraszyliśmy. Pewnie długa droga przed nami a szczególnie przede mną aby wrócić do normalności w reakcjach na takie sytuacje.
Miałam prawie każdego dnia w tym tygodniu ból głowy, który też z pewnością nie jest obojętny dla mojego nastroju, bo bardzo mnie osłabia. No cóż nie minęło jeszcze pól roku po udarze.
Ciśnienie, mimo że jest w dolnych granicach, potrafi też podskoczyć, przechytrzyć działanie dość dobrze dobranych leków, tak jak w tej sytuacji z wyjściem z domu na spotkanie. Miałam kolację w gronie znajomych, na którą chciałam pójść, aby wyjść do ludzi, ubrać się i po prostu wyjść, spróbować żyć normalnie, korzystać z życia jak dawniej. Tuż przed wyjściem ciśnienie wzrosło trochę mocniej, czyżby emocje? Nie zrezygnowałam, wzięłam jeden dodatkowy lek zalecony w takich sytuacjach przez lekarza. Wyszłam, przetrwałam trzy godziny i jestem z siebie dumna, jakoś poradziłam sobie z własnymi słabościami.